Główny bohater trwa w permanentnym zawieszeniu. Rozpacza nad utratą "kobiety swojego życia" - i jak się dowiadujemy ta jego obsesja rujnuje wszelkie relacje międzyludzkie. Manglehorn ucieka od rzeczywistych problemów i prawdziwego życia ciągle marząc o Clarze. Cierpi na tym jego więź z synem, żoną, oraz wszystkimi ludźmi, z którymi się styka. Miałam wrażenie, że facet przegrał życie na własne życzenie. Zranił mnóstwo osób, zakopał się w smutku, użalał się nad sobą. Nie potrafił zrobić niczego sensownego. To wycinek z życia, niedopowiedziana, źle poprpowadzona historia... Nie wniosła niczego istotnego do mojego postrzegania świata, nie pokazała jakiejś prawdy o człowieku, nie poruszyła. Rozczarowanie.